— A przytém — wtrąciła Kawatynka zręcznym zwrotem przechodząc od żałości do potocznéj rozmowy — zdaje się, że nie należałoby bardzo żałować ich życia...
Wszystkie damy wydały westchnienia.
— Niestety! — odezwała się Eglantyna — one nie były szczęśliwe... Tak dalece byłam o tém przekonaną, że nie oburzyłam się jakby wypadało, gdy mi mówiono o samobójstwie...
Eglantyna wymówiła ostatnie wyrazy tak cicho, że tylko ją dosłyszały jéj towarzyszki i wice-hrabiowie.
— Oh! panno... panno!... — zawołali chórem.
Pani Kerbichel i wdowa Klara otwierały oczy i nadstawiły uszu, węsząc smaczną potwarz, Eglantynka zaś zniżywszy głos, wzniosła oczy do nieba.
— Nie znam się na tém... — pomruknęła — lecz mówią, że gdy młode dziewczęta dadzą się uwieśdź...
— To się codziennie wydarza!... — przerwała Klara.
— Czy uważacie? — mówiła zachęcona
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/542
Ta strona została przepisana.