Ta strona została przepisana.
jących i umarłych! — rzekł zakładając ręce na piersi.
Pozdrowiwszy Jana Penhoela, wyszedł z cmentarza. Wszędzie ustępowano mu z drogi....
Schodząc z pagórka, jego wychudłe nogi zachwiały się pod nim. Zatrzymał się dopiero przy brzegu Ustu, przy olsze, do którjé był zaczepiony wielki prom.
Tam ukląkł i przybliżył głowę do ziemi, która zdawała się być świeżo poruszoną.
Złożywszy swoje suche ręce, upadł na trawę znużony, szepcząc:
— Niechaj Bóg i N. Panna ma ich w swéj opiece....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Na cmentarzu, Bibandier zarzucał ziemię na trumnę Djany i Cyprjany.