Lecz światło zwolna przenikało do jéj umysłu, i im dłużéj się zastanawiała, tém bardziéj powątpiewanie i nadzieja nią kołysały.
To było niepodobieństwem! któż mógł porwać Blankę?... Marta mogła posądzać jednego człowieka, a ten nie potrzebował chwytać się tak gwałtownych środków. Robert de Blois był panem w pałacu, gdzie od dawna wszyscy bez wyjątku musieli go słuchać. Nie było potrzeby porywać słabéj dziewicy z łoża cierpień, gdy ją można pilnować jak niewolnicę, mając pod swoją władzą.
Z miejsca gdzie klęczała, mogła widzieć ostatnie szczeble drabiny opartéj na oknie, a stanowiącéj niestety! zbyt jasny dowód spełnionego występku. Marta pochyliła głowę, jéj usta powtarzały jeszcze mimowolnie:
— Blanko... Blanko!... błagam cię, moja córko... wyjdź z ukrycia!
Już dość dawno jak Marta klęczała ze zwieszoną głową na piersi nie mogąc się podnieść. Chciała się modlić, lecz głos modlitwy zamarł na jéj ustach. Wymawiała tylko ten jeden wyraz:
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/578
Ta strona została przepisana.