swoją żądzę, że pragnąłby dać się porąbać w kawałki za pana wice-hrabiego, cofnął się tyłem do drzwi przy ciągłych i uniżonych ukłonach. Poczém udał się także do stryja Jana, dla wymówienia mu mieszkania.
Penhoel pozostawszy sam, przez kilka sekund był jak odurzony. Dotąd zamykał oczy nie chcąc widziéć skutków swego upadku. Po niejakim czasie gniew, głuchy zastąpił odurzenie które go dotąd gnębiło i gorzki uśmiech oświecił jego posępne oblicze. Pomyślił o Marcie.
Powstał.
— Ona... — pomruknał — ona to jest przyczyna wszystkiego... Jeszcze jestem panem domu przez godzinę... mam więc dość czasu do zemszczczenia się!...
Niezwłocznie udał się do pokoju Blanki.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W salonie, stryj Jan podpierał Martę która lubo odzyskała zmysły, lecz pogrążona była w odmencie przerażających myśli, skupionych w jéj głowie skutkiem poprzednich wypadków.
— Potrzeba odzyskać siły — Marlo — mó-