Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/645

Ta strona została przepisana.

Deszcz i wiatr wzmogły się; zarośle drzew były zbyt niskie ażeby się pod niemi ukryć można. Remigeusz zatrzymał się.
— W podobną noc — odezwał się — przyjąłem do mego domu człowieka, który nas dzisiaj wypędza... Czyliż nie znajdę schronienia dla méj głowy... ja, który nigdy nie odmawiałem nikomu gościnności... wyjąwszy jednemu dodał cicho.
Poczém ściskając czoło oburącz, szeptał:
— O mój bracie! mój bracie!.. Bóg się mści za ciebie...
— Daléj mój synowcze — mówił stryj Jan udając wesołość — Dzięki Bogu, nie nam się nic stanie... jest to ulewa i nic więcéj... my myśliwi powinniśmy być do tego przywykli... w najgorszym razie, możemy być pewni serdecznego przyjęcia u naszego dawnego przyjaciela oberżysty w Redon.
— To prawda — odezwał się Remigeusz z żywością ten nas prawdziwie kocha i mam nadzieję, że nie odmówi Marcie przytułku, bo co do mnie, to udam się... Bóg wie dokąd...
— Gdzie się ty udasz, tam i ja będę — — odpowiedziała Marta.