Marta złożyła ręce i padła na kolana wydając słaby okrzyk; stryj Jan poskoczył do niej.
— Widziałam... — odpowiedziała na jego zapytania — obie... Śmierć ich nie zmieniła...
Uśmiechały się do mie i przesłały pocałunek... oh! ja ich teraz często będę widywać, gdyż wiedzą ilem ich kochała.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pomimo pozornéj samotności i opuszczenia, w pałacu jednak było kilka osób. Zaledwie bowiem Remigeusz, Marta i stryj Jan opuścili salon, gdy się otworzyły drzwi boczne i ukazał się Robert de Blois. Słyszał on i widział po większej części co się działo, i skutkiem tego uśmiech głębokiej wzgardy igrał około ust jego. Zbliżając się do stołu na którym była lampa, potrącił nogą cząstki portretu Ludwika.
— Jakie głupie i wściekłe bydle!.. — pomruknął. — W istocie łatwo było z nim trafić do celu... byłby ją zgubił, słowo honoru!.. gdyby nie ten stary stryjaszek w sabotach, który prawdziwie jest zuchem.