— Lecz cóż to wszystko znaczy? — zawołał Robert — nic byłeś dotąd nigdy tak zuchwałym mości Bibandierze...
— Amerykaninie! — odezwał się były ułan — drażliwa natura mego charakteru, nie pozwała mi prowadzić rozmowy w podobnym tonie... ah, ah! — dodał parskając śmiechem — i ja także miałbym ochotę wziąść jaką sąarę szpadę, a potańczylibyśmy we troje... lecz dość tych żartów... Siadaj tu z prawéj strony śpiochu, a ty Amerykaninie zajmij miejsce po lewéj... idzie tu bowiem o udzielenie wam wiadomości urzędowéj...
Robert i Błażéj zbliżyli się machinalnie.
— Pan margrabia de Pontales — mówił daléj Bibandier — upoważnić mnie raczył poufném posłannictwem do was... i powiedział mi tak:
„Mój przyjacielu, nie lubię patrzéć na tego Roberta i tego Błażeja”...
— Jakto! — wykrzyknęli obaj razem.
— Jeżeli mi będziecie przerywać, to nigdy nie skończymy... p. margrabia powiedział mi: „mój przyjacielu! osczędź mi przykrości
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/665
Ta strona została przepisana.