— W istocie mylordzie — odezwał się obrażony Stefan — zdaje mi się, żeśmy już dość długo rozmawiali z sobą...
— Cóż znowu? — zawołał anglik — więc pan żywisz do mnie urazę... czy mam go prosić o przebaczenie?
W dźwięku głosu jego malowała się otwartość tak dobrotliwa i ujmująca, że Stefan odwrócił się zupełnie. Anglik się uśmiechał, a jego uśmiech był pociągającym; jego akcent bretański tak nieprzyjemny przed chwilą, złagodniał i wydawał się właściwym jego mowie.
— Jeżeli tylko idzie o przeproszenie pana — odezwał się z uprzejmością — proszę więc przebaczyć mi... każdy ma swoje ułomności mniéj więcéj... a ja być może bardziéj im podlegam, gdyż jestem już starym... i wycierpiałem wiele w życiu... Podaj mi pan rękę i pojednajmy się jak przyjaciele.
Stefan nie pomyślał nawet o odmówieniu. Współczucie połączone z szacunkiem, którym był przejęty przypatrując się cudzoziemcowi, obudziło się w nim żywiéj i wszelki ślad urazy już zniknął; następnie podał rękę anglikowi który ją uścisnął serdecznie i tak daléj mówił:
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/707
Ta strona została przepisana.