Następnie Stefan udał się na spoczynek do swojego pokoju. Przez cały dzień był pod wpływem omamienia, teraz zaś będąc samym, usiłował pozbawić Montalta świetnego uroku i sadzić go krwią zimną.
Montalt nie mógł być zbadanym; obraz jego wyzywany przez Stefana, okazywał się w umyśle jego bardziéj lotnym i dziwacznym, jak sama rzeczywistość. Nadaremnie chciał ustalić to widmo niedające się pochwycić; widział bowiem naboba zarazem dobrym i złośliwym, wspaniałomyślnym i okrutnym, szczerym i kłamcą, słowem, przedstawiał mu się z tysiącznemi sprzecznościami; kochał go, złorzeczył mu i obawiał się, bo nabob prawie go już do tego stopnia pokonał, że przestał myśléć o Djanie i Penhoelu.
Stefan przechadzał się po swym pokoju, przebiegając pamięcią wszystkie przemiany téj długiéj rozmowy, która go kolejno zatrważała, zniechęcała, lub zachwycała; w tém zatrzymał się nagle, gdyż ktoś silnie do drzwi zastukał.
— Znów coś nowego... czego żądasz Mylordzie?
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/734
Ta strona została przepisana.