Ta strona została przepisana.
— Nie uważałbym nic w tym złego... — zaczął Roger.
— Być może o téj godzinie — szepnął mu do ucha Stefan — Cyprjana odczytuje twój list z płaczem.
— Nie pójdziemy! — powtórzył śmiało Roger.
— A więc ja pójdą... — odezwał się nabob.
W kilka chwil potém, dyliżans wiechał na dzieniec pocztowy, gdzie pan Jones, marszałek dworu mylorda, oczekiwał na swego pana w czarnym fraku i ze zdjętym kapeluszem.
Roger, Stefan i nabob wsiedli do wykwintnego pojazdu, którego konie uniosły ich galopem na przedmieście ś. Honorjusza.