Ta strona została przepisana.
niu Penhoela... on jest tak ubogim, że da nam pełnomecnictwo za kawałek chleba i flaszkę gorzałki.
— Gdyby go można znaleźć — przerwał Błażéj.
— Znajdziemy go...
— Więc wiesz gdzie jest?
— Tak mi się zdaje.
— To czort z tego Amerykanina — pomruknął Bibandier z uwielbieniem.
— Gdzież jest? — zapylał Błażéj.
— W Paryżu moje życie! — odpowiedział Robert. — Przyjmę na siebie, że wyjednam od niego pełnomocnictwo.
Zegar wybił piątą i nasi panowie powstali.
— Oh! oh! — jakże czas upływa w dobranym gronie... macie zaledwie godzinę do ubrania się.
— Ludzie dobrego tonu — rzekł Robert zwykle się opóźniają.
— Jeszcze mamy poszukać dorożki po drodze — odezwał się Bibandier — zresztą nie wypada wcześnie przychodzić przy pierwszéj wizycie.