Cyprjana spojrzała na rzekę.
— Tak... masz słuszność... mogłybyśmy dziś zakończyć nasze cierpienia...
— Djana z płaczem całowała ją w czoło.
— Moja siostro... mja biedna siostro... nie mów tego... Bóg się nad nami zmiłuje...
jestem pewną... pozwól mi dokończyć, co jutro zamyślam... dotąd się nie mogłam odważyć... lecz nie chcę ażebyś umarła... i jutro...
— Cóż zrobisz? zapytała Cyprjana.
— Wiesz dobrze, że oni przejeżdżają codziennie przez pola Elizejskie... gdy jesteśmy pod drzewami, oni nas nie widzą... lecz jutro wystąpię, wezwę ich po imieniu Stefanie! Rogerze!.. i muszą przecież mnie poznać.
Cyprjana podnioła głowę.
— Pójdę z tobą... gdy obie będziemy, przekonamy się czy nas ostatnia nadzieja nie zawodzi... i jeżeli nas nie odepchną... jakaż radość... że znów będziemy mogły przyjść w pomoc pani i biednemu Penhoelowi.
— I naszemu ojcu! — zawołała Djana. A teraz dodała smutnie — nic im nie przyniesiemy dzisiaj...
Podniosła się z bruku.
— To tylko jeden dzień oczekiwania... a nadzieja zeszłe nam noc spokojną.
Cyprjana przyszedłszy nieco do siebie, powstała na nogi. Przez chwilę obie siostry
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/811
Ta strona została przepisana.