była obojętną i zdawało się że zaledwie pojmowała co do niéj mówiono.
Stryj Jan usiadł przy niéj, ująwszy jéj ręce które uścisnął.
— A jednakże nie powinienem narzekać, gdyż dziś powziąłem nadzieję... Marto... biedna Marto! gdyby nędzny starzec mógł ci dopomódz... — i zniżył głos jakby chciał jéj coś powierzyć:
— Posłuchaj — mówił — zdaje mi się, że wkrótce nastąpią dni pomyślniejsze... wracając dzisiaj strudzony chodzeniem i zniechęcony w duszy, usłyszałem przez okno na dole szelest dobrze mi znany... to jest szczęk floretów... tupanie nóg... i domyśliłem się, że jestem przy sali szermierskiéj... Niegdyś jak byłem młodym, byłem dzielnym szermierzem moja Marto... ja to uczyłem naszego Ludwika, który był najbieglejszym w robieniu szpadą w całéj Bretanii...
Na wzmiankę o Ludwiku, ożywiło się spojrzenie Marty. Jan zaś niezważając na to, tak dalej mówił:
— Jaką miał dzielną postawę pod bronią... zdaje mi się że go widzę jak żywo naciera...
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/841
Ta strona została przepisana.