wezwaniu i usiadły na łóżku z niejakim przymusem.
Pani Kokarda jakieśmy wspomnieli, była główną lokatorką, a czyniąc zadość prośbom obu sióstr, nie wypędziła dotąd Penhoelów z ich nędznego dymnika, i to było właśnie powodem uprejmości, jaką jéj okazywać były zmuszone.
— Otóż tak to lubię — mówiła — możemy teraz swobodnie mówić... lubo mam dość gęste zęby, te mięso bekasów jest tak włókniste, że wszędzie się wciska... może to kostka... ah! nie uwierzycie jaki dobry obiadek jadłam dzisiaj... najprzód wyborna zupa żółwia... potém potrawka z krótkim sosikiem... na trzecie kotlety ze śpinaczkiem, które się zawsze udają mojéj kucharce... na pieczyste ten niegodziwy bekas, nakoniec krem wanilowy... nie pamiętam ażebym kiedy tak smaczno jadła.
W ciągu tego wyliczania, Djana i Cyprjańa miały spuszczone oczy i zdawało się, że Kokarda dotykała ich jątrzącjé rany, naciskając grubijańsko na nieznośną boleść, o któréj nadaremnie zapomnieć chciały.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/853
Ta strona została przepisana.