Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/949

Ta strona została przepisana.

ża i błagającą o szanowanie pamiątki nieobecnego...
— A więc ona kochała tego nieobecnego brata? — zapytał nabob z cicha.
— Eh! — rzekł Robert — komedja, komedja... przecież ci mówiłem, że gdybym pisnął słówko, skinął ręką, a nawet żebym nie uczynił żadnego kroku, byłbym kochankiem téj kobiety... co się tycze stryjaszka przedpotopowego, on żył z łaski i łasił się wszystkim... do kata! któżby się tam zajmował nieobecnym bratem!... ja to, ja, nadałam ważność temu widmu... ja to wskrzesiłem tę mniemaną namiętność i mogę się poszczycić żem z piasku bicz ukręcił...
Przechylił się na zaplecznik krzesła.
— Braciszek! — powtórzył śmiejąc się — któżby myślił o braciszku... mylordzie! jeżeli łaska proszę o kieliszek wina... skończyłem... jakże uważasz moje postępowanie... czy zręczne?...
— Jest to szczytność sztuki — odpowiedział Montalt — i byłbym zbyt szczęśliwym, gdybym miał wspólnika podobnych zdolności...