był ulżył, gdybym go zgniótł pod mojemi stopami jak jaszczurkę...
Zatrzymawszy się, uśmiechnął się gorzko.
— I dla czegóżbym tak miał postąpić? — mówił jakby odpowiadając sobie — cóż mnie zawinił ten człowiek? Czyliż mam prawo karać go za to, że truł i mordował?... Jest że to zbrodnią pokonać w oszukaństwie kobietę chytrą i podłą... raz jeszcze pytam się? co mnie to wszystko obchodzi?... Dla czego moja głowa pała?... dla czego serce rozdziera się w piersiach?...
Wzrok jego był obłąkany. Znów się rzucił na sofę.
— Mój Boże! — odezwał się po niejakiéj chwili, w czasie któréj jego fizjonomja zmieniając się stopniowo, wyrażała pogodne i melancholijne zadumanie — biedna Bretanjo!.. biedny kościółku, w którym wierni modlili się z głębi serca... biedne dziécię, które kochało być może i opuszczone zostało dla cienia szalonego bohaterstwa... ileż wspomnień błogich i miłych... wszystko inne czyliż nie było snem nużącym... cóż nastąpiło po tych latach szczęśliwych... dwadzieścia lat go-
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/959
Ta strona została przepisana.