— Wybornie — rzekł udając się do drzwi któremi wszedł Seid — usnę więc wesoło!..
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Była prawie 9-ta gdy pani Kokarda i jéj młode towarzyszki wysiadły z dorożki przy jednéj z pustych uliczek sąsiednich polom Elizejskim. Przeszły krótki chodnik lipowy prowadzący do pałacu oświetlonego rzęsisto.
Djana i Cyprjana drżały, idąc z panią Kokardą, która przeciwnie była bardzo zadowoloną i znała jak się zdaje wszystkie zakątki pałacu.
Dziewice przebrały się. Powodowane pobożnym przeczuciem, w chwili narażenia się na stanowcze niebezpieczeństwo, wdziały swoją odzież bretońską; miały czepeczki obcisłe na głowach, chusteczki na szyjach i spódniczki w kraty.
Pani Kokarda miała kapelusz z piórami i szal Temaux.
W chwilę po zadzwonieniu, lokaj otworzył drzwi i wprowadził przybyłe damy do pokoju, gdzie wkrótce ukazał się mężczyzna czarno ubrany, który powitał poważnie panią Kokardę.