Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 144.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nareczcie ulica, którą pędzimy, z ciemnej robi się nieco jaśniejszą, w końcu jasną, rozszerza się, ale nader nieznacznie: widać ogromny mur, skręcamy w prawo; nasi ludzie przyspieszają kroku, jak zawsze, kiedy już blizko celu pielgrzymki jesteśmy. Wpadamy w jakieś podwórza, zasiane kamieniami, bez drzew; parę świń szuka niewidocznej trawy, kilkoro dzieci żebraczych wypada ku nam gdzieś z jakiejś dziury. Nareszcie brama, z czerwono niegdyś malowanych sztachet drewnianych, od góry napół przez wiatr i deszcz zniszczonym daszkiem przykryta; za nią znowu coś nakształt podwórza i druga brama, tą razą z desek zupełnie zakrywających widok do wnętrza. Na bramie wymalowane ogromne dwie figury: to jak zwykle na zbytek krwi cierpiący bożek wojny, z ceglasto-czerwoną facyatą, a obok bożek nauki i sztuki, identycznie do swego kolegi podobny, tylko z cerą mniej skłonność do apopleksyi zdradzającą; obaj groźni, straszni, w pozach wyprężanych, którychby ich autorom nawet Michał Anioł był pozazdrościł. Wysiadamy nareszcie z lektyk. Wchodzimy. Ogromny plac, środkiem brukowana droga wiedzie do głównego gmachu, po bokach rzędy nieprzeliczone czegoś, co w pierwszym momencie robi wrażenie publicznych klozetów, lub jakiegoś wielkiego składu na drzewo opałowe. Jest to szereg źle otynkowanych, równolegle od siebie stojących murów. Każdy mur oddzielony od drugiego ścieżką zarosłą trawą, od góry pulpitowym daszkiem gontowym pokryty. Od strony wejścia do tej dziwacznej auli egzaminacyjnej, każdy mur podzielony jest na kilkadziesiąt równych części ściankami, również murowanemi, prostopadle na głównym murze opartemi. Ścianki te wraz z murem głównym tworzą komórki, w których egzaminaci wypracowują zadania. Pojedyńcza taka komórka, raczej nyża, z przodu zupełnie otwarta, ma z pewnością nie więcej jak metr szerokości, a dwa wysokości; wewnątrz, prócz trochę śmiecia, nic zupełnie.
W tych komórkach kandydaci na mandarynów niejedną gorącą chwilę spędzają, wypracowując swe pensa, które, jak zwykle Chińczycy, na kolanie piszą. Co lat trzy pod prezy-