Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 245.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czora stajemy w Inamata; lekka kolacyjka; dowiadujemy się, że most na rzece wypływającej z jeziora Inamata zerwany w czasie ostatniej burzy, trzeba więc nałożyć nieco drogi. Wśród rozmowy z milutkim synem właściciela hotelu, w którym zjadamy kolacyę, dopytującym się z wielką uwagą o naszą ojczyznę, mija szybko czas. Nareszcie oznajmiają, że »kurumaje« są gotowi do dalszej drogi — ruszamy. Księżyc śliczny; u stóp naszych jezioro, nad głowami wiszące skały, w dali świeci pożar lasu czy raczej łąk — obraz feeryczny, trwający przez dość długą część naszej drogi. Gdy tak używając tych piękności natury, dumam i marzę, raptem szturknięcie silne, riksa się chyli, i brzęk — leżymy wraz z moim dziuriksą. Przepraszanie, uniewinnianie się; wjechał na kamień sterczący z ziemi; a ponieważ ani mnie ani wózkowi nic się nie stało, więc ruszamy dalej. Mówię ani mnie ani wózkowi, bo czy człowiekowi ciągnącemu wózek się co nie przytrafiło, o to nikt nie pyta.
Po przydługiem krążeniu wśród pól ryżowych, wiosek, przylasków i t. d. stajemy nareszcie w Inavashino około pół do 12-tej w nocy; nazajutrz o 6-tej mamy ruszyć ku Bandaj-Sannowi. Z 6-tej zrobiła się 7-ma, bo ludzie zmęczeni zaspali. O 8-mej z rana rozpoczęliśmy właściwie wstępowanie na Bandaj, 5320 stóp, jeżeli się nie mylę; na szczyt jednak główny nie pójdziemy, niema co widzieć. Celem naszym dawny szczyt tak zw. małego Bandaju; dziś, wskutek tego strasznego wybuchu z lipca przeszłego roku, szczytu tego tylko połowa stoi, druga oderwana i rozrzucona na mile całe wokoło. Po dwugodzinnem wznoszeniu się zwolna, dochodzimy do śniegu jeszcze nie stopionego, i pierwszych siarkonośnych źródeł. Smród straszny przypomina, że za półtorej godziny spotkamy się z tym groźnym smokiem. Znowu godzina drogi po śniegu wśród lichego bukowego lasu, trzcin, źródlisk, od czasu do czasu smrodu siarki. Nareszcie sterczy przed nami górą szczerbata ściana, drzewa powywracane, połamane, pokręcone, resztki popiołu między trawami. Z poza tego wszystkiego widok niezmierny, prześliczny, bo spustoszeń jeszcze nie widzimy, a tylko w dali bieleją śnie-