Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 329.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wyciągam z telegi książkę z notatkami, wyłażę znowu na konia, staję w strzemionach, wyciągam jak mogę rękę i chcę urwać choć dwa listki — wtem kozak mój, boy Chińczyk, cała karawana wydaje jeden wielki przeraźliwy okrzyk; kozak jak opętany przyskakuje do mnie i ryczy: bariń nielzia! Nie wiedziałem, że karą śmierci zagrożone jest jakiekolwiek choćby najmniejsze uszkodzenie tych drzew, i to jeszcze ponoś z czasów Kublejhana datuje się ten zakaz, święcie przestrzegany. Widząc kilka innych takich samych drzew opodal, zrozumieć nie mogłem, dlaczego tak szalenie o nie się obawiają; zrozumiałem dopiero dowiedziawszy się, że temi drzewami wyznaczony jest trzeci z rzędu wielki szlak, idący ku południo - zachodowi, więc jest wprost ku Europie. Drzew tych istnieje zaledwie kilkaset sztuk. Szlak bowiem, dla nader nieprzyjaznych dla porostu drzew warunków, znaczony jest grupami po kilka w odległościach ogromnych. Listka więc nie zerwałem i po dziś dzień nie wiem, jakie to były te nietykalne drzewa. Na wspomnienie jednak o owej karze śmierci, mimowolnie żałuję, że podobnych ustaw niema u nas w Galicyi, np. na Podolu; możeby choć w XX. wieku nareszcie udało się tam drogi drzewami obsadzić! — Sądząc po tem, że przedwczoraj jeden, dziś drugi spotkałem początek szlaku, wnosićby wypadało, że byłem tu w punkcie centralnym, skąd się rozbiegały szlaki, a więc i armie Tamerlanów i Dżingishanów — a jednak stolica tych wielkich wojowników była gdzieindziej, na północny zachód od miejsc, przez które przejeżdżam.
Imiona dziś przebytych stacyj: Toile i Chute; w pierwszej nocleg, w drugiej obiad, względnie przeczekanie południowego skwaru. — Dziwne koleje człek w takiej podróży przechodzi; prawdziwie raz pod wozem, raz na wozie; raz słońce piecze, raz deszcz leje, bo niezbadane są wyroki Pańskie. Dlaczego po godzinach, dniach istnej posuchy moralnej, braku kompletnego myśli, uczucia, przychodzi deszcz formalny myśli, uczuć, łez? Do wczoraj byłem tak zmęczony, że prócz wykrzykników: kiedyż dojedziemy!? po jakiego djabła wpakowałem się w tę podróż!? kiedyż znowu cośkolwiek napić