Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Wzajem hańbę jej zarzuca;
A ja nie wiem kto zakłóca,
Kto z nich serce me rozkrwawia!
Rozjuszone furyi żmije
Myśl mą szarpią, jad w nią leją:
To rozpaczą, to nadzieją,
To zazdrością tylko żyję!
I w téj walce, w ciągłej męce,
Wszystko inne mi nieznanem,
Bo Justyna mym tyranem:
Jéj myśl, serce, duszę święcę. —
Pójdź Moskonie!
Moskon. Słucham panie.
Cypryan. Zobacz, czyli Lizandr w domu.
Klaryn. Nie, ja pójdę: dziś bez sromu
Moskon iść tam nie jest w stanie.
Cypryan. Zawsze śmieszne macie spory.
Klaryn. Bo się wzajem siebie boim:
Dzień dzisiejszy jest dniem moim,
On jutrzejszej panem pory.
Cypryan. Jeszcze znosić te niesnaski!
Nie, już żaden iść nie może,
Bo jak słońce na przestworze,
Tu Justyna rzuca blaski.

SCENA II.
CIŻ SAMI, oraz JUSTYNA i LIBIA. (Które dążą ku domowi).

Justyna. Nieszczęśliwam! Biada! biada!
Libio! patrz, to Cypryan stoi.
Cypryan. (Do siebie). Panem być zazdrości mojéj,
Ukryć boleść mi wypada,
Zanim rzeczy nie wyjaśnię.
Tak, mą miłość jej wypowiem;
Zazdrość ciąży mi ołowiem,
I na ustach słowo gaśnie.

(Do Justyny)

Nie na próżnom wziął te stroje:
Do stóp twoich w nich się chylę.
Okaż mi choć łaski tyle,
I przyjm korne służby moje: