Miotąc pianę w powietrzu lekkiemi podmuchy,
Co przelata wskróś wiatru jak powiewne puchy.
Okręt wichrami miotany
Szuka ratunku w fali rozigranej:
Już zguba blizką, ale stokroć gorzéj,
Kiedy mu port zdradziecki swe wejście otworzy.
Te wołania o pomoc, te rozpaczne krzyki,
To są śmierci poprzedniki,
Która chce się nasycać swych ofiar konaniem;
Ten orkan rozpasany jéj pyszném ubraniem,
Dla niéj się niebo i ziemia zakłóca.
Burza okręt na brzeg rzuca,
Oskał rafy go zahacza,
I z nowym już żywiołem okręt walkę stacza;
Ledwie że uszedł cało z morskich wód przestrzeni,
Już piana krwią się ofiar nieszczęsnych rumieni.
Głosy w głębi.
Lecimy do dna!
Djabeł. (Za sceną). Na drzewa kawale,
By spełnić mój zamiar, na brzeg się ocalę.
Cypryan. Tylko jeden się z burzy dzikiéj naigrawa,
Dobywa się z odmętu; już na brzegu stawa.
A zgubny żywioł okręt coraz bardziéj nęka:
Maszt złamany, już okręt w kawały rozpęka,
Fala go rozpiętrzona w swém łonie pochłania,
Unosząc do miękkiego trytonów posłania.
Djabeł. (Wchodzi zmoczony, jak gdyby tylko co wyszedł z wody). (Do siebie).
Żeby celów dopiąć nowych,
Trzeba było go ułudzić
I pozornie burzę wzbudzić
Na tych polach szafirowych,
I w postaci już się jawię
Innéj jak mię widział pierwéj,
Kiedy zwalczał mię bez przerwy.
Teraz lepiéj z nim się sprawię,
I sidłami go otoczę,
I uchwycę w ich okucie
Miłość wiedzy i uczucie!
Daléj więc do celu kroczę:
Dobra matko, ziemio miła!
Daj opiekę, bądź ochroną
Przeciw fali, co szaloną.
Siłą na brzeg mię rzuciła.