Ten szczyt, który się tak srodze
Kryje czarnych gęstwin mrokiem.
Takim wdziękiem rozpogodzę,
Że zabłyśnie przed twém okiem
Jak przecudne gór ustronie,
Choć zostanie w drzew koronie.
Oto padam na kolana
I pomocy twojéj wzywam,
Choć nie próżno się spodziewam,
Że ma mądrość niezrównana
Wszystkie twoje spełni żądze,
Że w twe serce radość wleję,
Gdy nademną tak boleje;
A gdy mówię to nie błądzę.
W jego miłość tu uderzam!
Jam ci wdzięczen nad pojęcie
Za serdeczne to przyjęcie.
I nic odtąd mię od ciebie
Nie oderwie, nie odtrąci:
Ani żadne losu zmiany,
Ni ciąg wieków nie zbadany,
Ni wpływ tych gwiazd, co na niebie
Życia znaczą nam wyroki,
Nic przyjaźni téj nie zmąci;
Odtąd zgodne nasze kroki.
To, com wyrzekł nic nie znaczy
Przy tém, co wzrok twój zobaczy,
Gdy się cała rzecz dokona,
Jak w méj myśli nakreślona.
Cypryan. Więc błogosławię burzy, że się wszczęła
I twe mienie pochłonęła,
Ciebie samego na ten brzeg rzuciwszy;
Bo tu doznasz odemnie przyjaźni najbliższéj,
Jeżeli tylko raczysz pozostać w gościnie:
Tak, pragnę ci mą przyjaźń dowieść w każdym czynie.
Więc bądź mym gościem, baw tu jak najdłużéj,
Bo tu ci wszystko na rozkazy służy:
Niechaj ci słodko te chwile przebiegą.
Djabeł. A więc uznajesz mię już za twojego?
Cypryan. (Obejmując go). Niech ten uścisk obustronny
Będzie pieczęcią przyjaźni dozgonnéj.
Oh! gdyby tylko to dopiąć się dało,
Żeby on swoją magię przelał we mnie całą;