Justyna. Wstrzymaj język twój złośliwy,
Czemu srodze chcesz się bawić,
I cześć moją tak plugawić?
Roisz sobie same dziwy,
By mi robić zarzut sromu;
Dla niesłusznéj twéj urazy,
W czystém życiu szukasz zmazy.
Co? mężczyzna był w mym domu?
Tu pod nocy wszedł zasłoną?
Lelius. Tak jest.
Justyna. I wszedł po krużganku?
Lelius. To mię gnębi bez ustanku.
Justyna. Czci! ty dla mnie bądź obroną!
Djabeł. (Do siebie). Teraz moją złość wyzionę,
I ustronie to spokojne,
Nieskalane, bogobojne,
Strasznie będzie splugawione:
W tym młodzianie szał rozniecę,
Oczom jego się ukażę;
A gdy wściekłość w nim rozżarzę,
Wtedy nagle precz odlecę.
Justyna. (Niewidząc djabła, do Leliusa).
Więc ty chyba chcesz mię zabić?
Lelius. (Z gwałtowném wzruszeniem).
O! nie, chcę tu skonać, zginąć!
Justyna. Cóż tak mogło na cię wpłynąć.
Lelius. Bo nie zdołam już osłabić
Mych podejrzeń odtąd niczem:
Twą obłudę teraz widzę,
Z twéj mniemanéj cnoty szydzę;
Teraz, ot przed mém obliczem
Postać mi się okazała
Tego, który jest szczęśliwszy:
Cofnął się, mnie zobaczywszy.
Justyna. Wyobraźnia wybujała,
Myślą, okiem twém owładła.