Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/44

Ta strona została przepisana.


Jako arfę co przygrywa
Szmerem wiewnéj swojéj fali
Śpiewom pieśni kryształowéj; —
Skała, słońcu gdy urąga
Co zeń szatę białą ściąga,
Uroczysty strój majowy,
A nie złamie jéj osnowy; —
Laur, gdy śniegiem ustrojony,
Albo narcyz rozpieszczony,
Co choć stopy w śniegu kryje,
W górze włos zielony wije
I z, promieni chce korony; —

To zaranie purpurowe,
Słońce, strumień, róża, łany,
Ptaszek piewca rozkochany,
Te uśmiechu łzy perłowe,
I oddechy pól majowe,
Goździk, który kryształ pije,
Skała, co się w niebo wije,
Laur, z promieni wieńca chciwy:
Ach! to wszystko obraz żywy,
Cząstki téj dla któréj żyję!

Widać rozum postradałem:
By inaczéj się przedstawić,
Nowe-m szaty kazał sprawić.
Zapomnieniu mądrość dałem,
Mowę — w służbę nierozumu,
Sławę mą — na pastwę tłumu,
A łzom moim — uczuć tchnienie,
Wiatrom wszystkie me nadzieje,
I me światło — na wzgardzenie!
Żyję tylko snem miłości,
Marny sługa namiętności.
Nie! ja chyba oszaleję!

Com powiedział, to powtarzam,
Że już na to się odważam:
Oddać piekłu moją duszę,
Bo Justynę posiąść muszę;
Lecz za cenę taką małą,
Czyliż piekłoby ją dało?

Djabeł. Ależ pomnij, przyjacielu:
Czyja wola niewytrwałą,
Kto nie zwalcza przeszkód śmiało,
Ten nie dopnie nigdy celu.