Płótna skały granitowe,
Powróć już na twe siedlisko,
Ucisz strach i dziwowisko.
Widzisz, czém jest moje słowo.
Teraz próbę zrobim nową;
Nowe cuda tu powstaną:
Czy chcesz widziéć ukochaną?
Cypryan. Chcę.
Djabeł. Więc teraz twarda skało,
Ty żywiołów wszech potworze,
Niech się łono twe rozporze,
Ukaż postać jéj wspaniałą.
Czy ta sama?
Cypryan. To jéj lice!
Ach! poznaję mą dziewicę.
Djabeł. Więc me usta nie kłamały.
Widzisz w niczem przeszkód nie mam,
Gdy dobywam ją ze skały.
Cypryan. O! ty, boska nad pojęcie,
O! pójdź do mnie w me objęcie!
Jam już w błogiém upojeniu,
Bo to słońce me w rozbrzasku
Ja wypiję: blask po blasku,
Drżący promień po promieniu!
Djabeł. Stój! dopiero ją posiędziesz,
Gdy związany pismem będziesz.
Cypryan. Stań! o ciemnych chmur obłoku,
Nie zasłaniaj memu oku
Słońca, które dla mnie wschodzi.
Ha! wiatr tylko w dłonie schwytam!
Mądrość twoja cześć mą rodzi,
Już w moc twoją się oddaję;
Więc rozkazuj: teraz pytam
Czego żądasz?
Djabeł. Krwią twą własną
Daj cyrograf.
Klaryn. Włos powstaje!
Chętnie wyrzekłbym się życia,
Żeby nie być śród ukrycia
Świadkiem takiéj strasznéj sprawy.