Lizander. Co? mężczyzna?
Justyna. Mnie nie mylą
Moje oczy.
Libia. To sen raczéj:
Nie widziałam tu nikogo.
Justyna. Jam widziała.
Lizander. Moje dziecię
Próżną się nie zdejmuj trwogą:
Tu zamknięto zewsząd przecie.
Libia (na stronie). Oj, ten Moskon! on mi drogo
To zapłaci; on zapewne,
Będąc w stancyi méj zamknięty,
Tutaj wyszedł.
Lizander. Smutki rzewne
Myśl rzucają twą w odmęty,
Gdzie się snują kształty wiewne,
Gdzie świadomość jawu ginie,
W postać ludzką pył się składa,
Co w promieniu słońca płynie.
Libia. Tak, to słusznie pan powiada.
Lizander. Rzucisz smutki, to strach minie.
Justyna. To nie postać, co sen stwarza,
W kształty żywe przyodziéwa;
Oh! ból serce me rozżarza,
Na kawałki je rozrywa,
I przyszłością mię przeraża.
Moce piekieł, jakieś czary,
Snadź się na mnie poprzysięgły,
I ziściłyby zamiary,
Tylko co mię nie dosięgły;
Lecz Bóg łaskaw jest bez miary,
On nademną weźmie pieczę,
I moc wszelką zgnębi inną,
Co odemnie precz uciecze;
Na pokorną i niewinną
Mąk niesłusznych nie wyrzecze.
Libio, płaszcz mój! Do kościoła
Pójdę w takim duszy stanie,
Gdzie przed panem korzym czoła
Śród podziemi chrześcianie.
Kościół jeden tylko zdoła
Zgasić ogień, co mię pali.