Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Lizander. Idę z tobą, moje dziecię.
Libia (na stronie). Idźcie sobie jak najdaléj!
Ja odetchnę jak wyjdziecie.
Justyna. Pan nademną się użali.
Boże! moja sprawa Twoją:
Tobie w modłach się polecę.
Lizander Pójdźmy.
Justyna. Panie bądź mi zbroją:
Czyliż przeciw Twéj opiece
Te pokusy się ostoją?

(Lizander i Justyna odchodzą).
SCENA X.
LIBIA i MOSKON (który wchodząc ogląda się wokoło).

Moskon. Czy już wyszli?
Libia. Już ich niema.
Moskon. Trwoga zdjęła mię niemała.
Libia. Czy cię rozum się nie trzyma:
Wyjść, by pani cię widziała.
Moskon. A broń Boże! jam ze drżeniem
Skrył się zaraz śród schowania,
I siedziałem tam kamieniem;
Za cóż Libia mi przygania?
Libia. Zkądże wziął się tu mężczyzna?
Moskon. Chyba djabeł. Co u licha?
Niechże Libia prawdę wyzna,
Czy dlatego ciągle wzdycha?
Libia (wzdychając). Nie dlatego.
Moskon. Czemuż, miła?
Libia. To dopiero jest pytanie!
Całym dzień mu poświęciła,
I zrozumieć nie jest w stanie.

(Płacze).

Klaryn.... tak go kocham czule,
Bo w nim rozkosz moja cała;
W łzach się dzisiaj nie utulę,
Jam go wczoraj nie płakała.
Umiem stawić się na słowie:
Nieobecność przez pół roku