Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Aż się duszę, muszę kichać?
A! rozumiem, pewno ona
Czarem była przymuszona
Lecieć tutaj wprost od prania,
Lub od jadła gotowania;
Ależ płaszczem jest okryta:
Kto tam zgadnie co kobieta......

(Ogląda się wokoło).

Ale oto ją dogania,
Tu z nią, pędzi na dolinę:
Jak się w ręku jego słania!
Sposobności nie ominę:
Będę świadkiem całéj sprawy,
Bom ja zawsze jest ciekawy.

(Ukrywa się).
SCENA XIV.
CYPRYAN (gwałtem wprowadza widziadło, które płaszczem twarz sobie zasłania).

Cypryan. O prześliczna ma Justyno!
Tu w ustroniu tém lesistém,
Blaski słońca gdzie nie wpłyną.
Ni powietrze tchnieniem czystém,
Jesteś czarów mych zdobyczą:
Zbrojny sztuką tajemniczą,
Byle tylko cię posiadać,
Jam przeszkody nie znał żadnéj.
Ach! twój urok tak wszechwładny,
Że dlań duszę chcę postradać;
Lecz ta strata jakże mała,
Gdy nagroda tak wspaniała!
Bóstwo moje, rzuć zasłonę:
Maż się słońce kryć za chmury,
Odziać jasność w strój ponury?
Okaż blaski twe złocone.

(Zdziera z niéj zasłonę i spostrzega skielet).

Co ja widzę, nieszczęśliwy?
Skielet zimny dłoń mą ściska,
Martwem próchnem wzrok mu błyska!
Niepojęta, straszne dziwy!
Zkądże w potwór taki blady,
Tak szkaradny i grobowy,
Jedna chwila purpurowéj
Krasy mogła zatrzeć ślady;