Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/76

Ta strona została przepisana.

Klaryn. Niech się państwo tak nie cieszą,
Bo mam z wami coś na pieńku,
Czas potemu; pomaleńku
Rzecz tę całą rozbierzemy.
Moskon. O co idzie? nic nie wiemy.
Klaryn. Przez rok méj nieobecności...
Libia. I cóż daléj?
Klaryn. Do jejmości
Moskon smalił precz cholewki!
A umowa — nie przelewki!
Ale, choć się coś odwlecze,
To, jak mówią, nie uciecze:
Na rok biorę cię w mą pieczę.
Libia. Więc ty myślisz, żem tak zmienna.
O! jam zawsze jest sumienna:
Wszak gdy koléj twoja była,
Tom dzień cały łzy roniła.
Moskon. Święta prawda, co tu słyszę;
Chętnie na to się podpiszę.
Klaryn. Czemuż, gdy dziś do jéj domu
Wszedłem nagle po kryjomu,
Nie płakała ani chwili,
Pędząc z tobą czas najmiléj.
Libia Bo to nie był dzień pokuty.
Klaryn. Jam nie taki łeb zakuty!
Dzień gdym zginął, był mój właśnie.
Libia. Gdzie tam!
Moskon. Ja was w tem objaśnię:
Rok przestępny, dzień parzysty,
Błąd Klaryna oczywisty.
Klaryn. Nie mam kłócić się ochoty;
Trudno wszystko wytłumaczyć,
A więc zgoda. Co ma znaczyć?
Czy słyszycie? Burza, grzmoty!

(Nagle powstaje nawałnica).
SCENA XXVII.
Wchodzą przerażeni RZĄDCA z orszakiem, a następnie FABIUSZ, LELIUS i FLORUS.

Libia. Patrzcie! cały gmach się wali.