A ty sam przy nim wartuj, nieboraku.
Panie Euzebio, nie bądź-że już łotrem!
Pomnij, żeś zwał mię kmotrem.
Co to?.. Śni mi się, alem gotów przysiąc,
Że mi za piecem stoi zbójców tysiąc!
Powracając z Rzymu właśnie,
Znowu przez te same góry
Iść muszę. Zmierzch dzienny gaśnie
A jam zbłąkał się — raz wtóry,
W téj saméj znów okolicy,
Gdzie mię niegdyś rozbójnicy
Napadli; lecz drżę tym razem,
Czy mi znowu ujdzie płazem.
Alberto!
— Co to za ton,
Smutno jak pogrzebny dzwon,
Cicho, jakby dźwięku cieniem
Bije w ucho mem imieniem?
Alberto!
— Po drugi raz
Wzywa mię ten głos zwichnięty
Stamtąd, gdzie pod krzyżem głaz.
Spojrzeć pójdę...
— Panie święty!
To Euzebio... Strach nad strachy
Porywa mię — aj! — za pachy.
Alberto!
— Wola z pobliża.
Skargo ty, tak z duszy chyża