Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/111

Ta strona została przepisana.
Lisardo.

Od twoich chcę apelować —
Pani — wstrętów do niéj chęci;
Gdy nie ścigać cię w tym względzie
Niezawodnie grzeczność będzie,
Grzeczność głupstwem się wyświęci.
Więc zważ, co mię bardziéj nęci,
W głupstwie żyć, czy niegrzeczności?
Głupstwo słynie z téj własności,
Że jest — pani — niepoprawne,
By więc nie wpaść w głupstwo jawne,
Wpadam mimo lube złości
W to drugie. Czwarty to ranek
Jak Amor ślepy i srogi
Prowadzi cię na te drogi
Stawać się wzorem tyranek.
O téj porze, gdy zórz wianek
Zwykł blednąc, już razy cztery
Słońcem zbiegła ze swéj sfery,
Nimfa z łąk swych przybłąkaną,
Boginią wiosny przebraną
Z kwietnéj gdzieś schodzisz kwatery.
Wszakże tyś mię giestem śmiała
Przybliżyć się zawezwała;
Jabym nigdy się nie ważył
Obcy, ni o łasce marzył
Takiej... Odtąd jesteś żmiją,
Co się chowa pod liliją,
Już nie nimfą; nie boginie
Bowiem chyba, lecz zdrajczynie
Pod kwiatami jady kryją.
Kazałaś, bym co drugie rano
Przyszedł na tych łąk kobierce,
I tęsknota wiodła serce
Niby w ziemię obiecaną.
Przyszedłem — i cóż mi dano?
Próżne były i wzgardzone
Moje prośby znamiętnione,
Byś w nagrodę zaufania,
Że kocham bez oglądania,
Podnieść raczyła zasłonę.
Widząc, że ciągle mój rośnie
Hazard, a nigdy twe względy,