Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/112

Ta strona została przepisana.

Utrwalam moje zapędy;
I gdy mnie pali nieznośnie
Ciekawość, a ty zazdrośnie
Kryjesz się, ktoś jest — się dowiem
Wreszcie...

Marcela.

Seńor, jedno powiem:
Dziś nie można — na Bóg żywy!
A więc odejdź i cierpliwy
Na dziś jeszcze chciéj być, bowiem
Poznasz wnet, mój — jak-em rzekła —
Dom i samę. —

Harbuz.

A ty ranny
Wiatrku, panno owéj panny
(Panno mówię, bo mi piekła
Strach, gdybyś jeszcze nie zwlekła
Panieństwa) — masz też zasady,
Że się taisz?

Sylwia.

Tak; i w ślady
Gdy waść będziesz szedł, ogłoszę...

Harbuz.

Co?

Sylwia.

Że prześladujesz.

Harbuz.

Proszę!
Ileto logicznéj swady.
Nie powiesz? — no, to sam zgadnę.

Sylwia.

Zakład, że nie. Cóż?

Harbuz.

Wasanna
I tamta pani czy panna
Buziaczki macie nieładne.

Sylwia.

Waszeci wdzięków nie skradnę.

Harbuz.

Bo spotkała-byś się z biédą:
Byłbym dla panny Kupido.

Sylwia.

Wywód głupi.