Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/120

Ta strona została przepisana.

Grupie pomiędzy rabaty,
Aż się wyrównała z niemi.
Szła prędko kroki lekkiemi,
Rozsiewając w drodze kwiaty;
Bo gdzie postawiła stopy,
Wynikły takie potopy
Kwiatów na ścieżynach piasku,
Że w kielichów jasnych blasku
Porozpłomienianych wszędy
Zniknęły dróżki i grzędy
I by jeden ogród duży
Stóp jéj odcisk w każdéj róży.
Patrzyłem na jéj ubioru
Formę: strój to był mieszany,
Suknia nie wsi i nie dworu,
Lecz czar i prostota sama:
Elegancyą wielka dama,
A wdziękiem piękność wieśniacza.
Na szerokim kapeluszu
Bogatego pióropuszu
Kiść; zdało się walkę stacza
Oń to ziemia, to powietrze,
Bo kwiatem byłby na ziemi,
Na powietrzu byłby ptakiem.
Oczyma zachwyconemi
Patrząc, szedłem kwietnym szlakiem
Owym za rusałek gronem,
Co śród ptaków i drzew grania
I rytmicznych plusków wody
Z rąk splecionych korowody,
Z kroków świąteczne igrania,
Z ruchów robiąc hoże tany
Szły. Chór cały był mi znany,
Wszystkie mieszkały w Ocańa.
Jednéj tylko jéj nie znałem,
Tej, która była tęsknoty
Méj przyczyną; — już nią była.
Od chwili, gdy ją ujrzałem,
Już mi duszę usidliła
I dotąd ją dzierży w złotéj
Swojéj sieci. Że dwukrotnie
Kochał, niech nikt nie powiada.
Choć tu wzdycha, tam usycha,