Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/122

Ta strona została przepisana.

Tak czując, już szczęścia pełny,
Wiatry za sobą łaskawe,
Na miłości wszedłszy nawę,
Wpadłem na niepewne wełny;
Aż potem wiatrem miotany,
Dostałem się w uragany
I między zazdrości prądy
Strzaskałem o jakieś lądy.
Powiadam: prądy zazdrości,
Bo kto zaznał raz miłości,
Nie ocalą go piloty
Ni najchyższe żaglów loty.
Sądzisz pewno, druhu luby,
Gdy się tak na zazdrość żalę,
Ze szukała ze mnie chluby,
Cios zadając?... O, nie wcale,
Jéj skutek niech ci nie będzie
Skazówką źródła w tym względzie,
Bo ja sam ją obudziłem,
A w działaniu swem zawiłem
Obudzona tak zabija,
Jakby własna a nie czyja.
Na co żyje ten śród ludzi,
Co jéj niezna, ani budzi?
Pewnéj żyjącéj w Ocańa
Damie mych amorów rankiem
Służyłem lekkim kochankiem.
Dzisiaj ona mszcząc się na mnie
Poznawszy ją, twierdzi klamnie,
Ze pewne zobowiązania
Zawsze jeszcze z nią mię łączą.
Pomyśl, Lisardo, jak rączo
Zazdrość sycona kłamstwami
Mimo prawdę się omami,
Więc nagle czułości zmienia,
Od siebie precz mię oddala
I nawet nic nie pozwala
Rzec dla usprawiedliwienia.
Pomyśl, czy mogę w téj wojnie
Z urojeniem spać spokojnie,
Oddychać w téj sferze dusznej,
I krzywdzie nie kląć niesłusznej,
W najlichszéj pociechy braku