Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/126

Ta strona została przepisana.

Sprawę i wrócić z wieczoru.
Więc dla dogodzenia raczéj
Twéj chęci niż méj wygodzie
Przystałem. Dotąd tłómaczy
To wszystko życzliwość twoja;
Lecz odtąd powieść przelata
Ku najdziwniejszéj przygodzie,
Jaką z czarownego świata
Wywabił kiedy Cervantes.

Marcela (n. s.)

Tutaj ja w historyą wchodzę.

Lisardo.

Pewnego dnia wstawszy raniéj,
Niż Febus ze swéj przystani
Nad światem rozpuścił wodze,
Wyjechałem konno w pole.
Aż wracając i już blizko
Ocańa, miedzy topole
Ujrzałem zgrabną kobiecą
Postać; pozdrowiłem grzecznie,
Lecz ledwom ujechał nieco,
Usłyszałem swe nazwisko.
Zdziwić się — pojmiesz — koniecznie
Musiałem; wiec Harbuzowi
Oddawszy konia, podszedłem
I rzekłem: „Szczęsnym się zowie
Przychodzień, którego imię
Znane damom“. Wtedy ona
Zawsze szczelnie osłoniona
Odezwała się półgłosem:
„Kawaler równy waszmości
Nie jest obcy tam, gdzie gości“.
I przydała takiéj łaski,
Że mi skromność nie pozwala
Powtórzyć jej; bo ma plaski
Dowcip i umysł ma gruby
Mężczyzna, co próżnéj chluby
Szuka z tego, że gdzieś czulsze
Spotkał słowo lub spojrzenie.

Sylwia (n. s.)

Nasze powiada zdarzenie.

Marcela.

Jakże-by ich rozjąć obu!