Niechajże Nizę pieści,
Mnie niech pozwoli choć umrzéć z boleści.
Pani...
Ty, Celio? Jakżeś się sprawiła?
Tak jak mi poleciła
Pani. Niechże już pani porozgania
Z czoła te chmury. — Weszłam do mieszkania
Mówiąc, że szłam przypadkiem
Tamtą ulicą i chciałam być świadkiem
Jego wyrzutów sumienia. Ponury
Był i płaczliwy; — zmiękły-by marmury.
Pytał o panią, pełen łez i trwogi.
Więc mu skreśliłam srogi
Twój gniew, dodając, że mi wydrzesz życie,
Skoro się dowiesz o mojéj wizycie,
I żem z własnéj pobudki
Przyszła, by spytać, czemu gryzie smutki
I czemu nie przychodzi
O przebaczenie prosić, jak się godzi.
Rzekł, że cię udobruchać
Pragnął, lecz nie chcesz słuchać.
Na to ja przyjść mu każę,
Mówiąc, że chociaż pani się narażę,
Byle mi przyrzekł ni słowem nie zdradzić,
Tum go gotowa do ciebie sprowadzić.
Żem go wpuściła skrycie,
Sekret mi przyrzekł cały już w zachwycie.
A że się w tych nie zwleka
Sprawach, u bramy tam już znaku czeka.
Pan wyszedł, pewno zechce zostać w mieście,
Najlepsza pora wpuścić go nareszcie.
Niechże już przyjdzie; bo choć Nizie wierzę