Który mię zabawiał chwilką,
Aż w tobie-m słońce powitał.
Nie, nie, przestaw swoje raczéj
Podobieństwo innym końcem:
To Niza jest tobie słońcem,
Mnie się tylko księżyc znaczy.
Bo pomyśl, czy nie inaczéj:
U mnie nuda cię zabija
W noc; jéj lubo dzień przemija,
Jest kochana i pieszczona.
Któż z nas słońcem: Ja, czy ona.
Powiedz, czyj dzień, a noc czyja.
Niebo biorę tu na sędzię,
Przysięgam, Lauro, żeś w błędzie.
Niech mi grom na śmierć zadzwoni,
Jeślim poszedł kiedy do niej,
Odkąd mieszkasz ty w Ocańa.
Trzebaż usprawiedliwienia?
Wszak to samo kłam jéj zada,
Że ona mą cześć napada.
Bo pomyśl, co za tortura
I czy z was potrafi która
Przyznać się, że zazdrość czuje
Przed tą, co ją wywołuje?
Niestety, wszystko dowodzi,
Że obmawiając nie zwodzi.
Jakto?
— Prawdą to być musi,
Czuję z bólu, co mię dusi,
A wiesz — ból nigdy nie mami.
Znasz to przecież z doświadczenia,
Mój Feliksie, że cierpienia
Są jakby astronomami,
Co każdą gwiazdę wyśledzą,
Co o każdéj krzywdzie wiedzą.
Wyznajesz teraz najprościej,
Że czujesz męki zazdrości?