Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/143

Ta strona została przepisana.

Budzi. Tak ze snu ockniony,
Gdy się do snu gwałtem skłania,
Własna jego chęci jędza
Sen mu ciągle z oczu spędza.
Jak kto przerzucając karty
Księgi, trafi na zatarty
Ustęp, chęć niepokonaną
Czuje znać, co w nim pisano; —
To też owa bezwątpienia
Przezorność, chociaż mi jasna,
Albo ma ciekawość własna,
Albo gwiazda przeznaczenia
(Przyczyn, widzisz, było dość
Mojéj chęci doświadczenia,
Czyli nasz rycerski gość
Był dorzeczny jak przystojny), —
Nie kusiłaby mię pono,
Gdyby nic mi nie broniono.
Sądzę, że się nam ta mała
Niedoskonałość dostała
Już po matce Ewie w spadku, —
Więc aby z nim bez wypadku
Widzieć się, dla niepoznaki
Zmyliłam naprzód poszlaki.
Wyszedłszy pewnego rana
Na drogę do Aranjuesu
Pilnie zawoalowana,
Na łąkę kwiatami wonną,
Którędy miał jechać konno.
Zawołałam, Lauro, za nim,
Wiedziona tém przekonaniem,
Że wypadnie z téj okazyi
Dogodzenie swéj fantazyi,
Nic więcej; ha! pozór złudny,
Łatwy wstęp a odwrót trudny
W téj najwdzięczniejszéj z potyczek.
Niech opowie o tém morze,
Co zaprasza takie hoże
Patrzeć na zielone fale,
Grono dziewcząt, rówieśniczek
Tańcem po toni krysztale
Bujających wraz i wraz.
A kto ufny zbyt się zbliży