Nie uwierzysz, jak mię boli,
Że masz kłopot z méj przyczyny,
Ale co zrobię, co pocznę!...
Już to skazanie widoczne
Cierpieć mi za cudze winy.
Nie uwierzysz mi, co znoszę.
Przebacz-że mi, — nie poradzę.
Seńora, ja odprowadzę.
Nie trudźcie się — seńor — proszę.
Żegnam.
— Lepiéj weź go z sobą,
Choć to droga niedaleka —
Wypuszczę tego człowieka.
Pragnę służyć swą osobą...
Tak jesteście niezrównani,
Że byłby to niegrzeczności
Dowód odmówić waszmości.
Racz mi ramię podać pani.
Byłby grzech doprawdy istny
Nie wziąć pana za rycerza.
Patrz, Celio, robota świeża.
Taki na mnie los zawistny:
Nie popuści, gdy obsaczy.
Któż uwierzy, że schowany
Tu człowiek jest mi nieznany?
A on znów, gdy mię obaczy!
Wszak mu zaraz się wyjawi,
Że ja jestem panią domu.
Nie stanie się nic nikomu.
Zaraz wszystko się naprawi