Przez chwilę, nim pan powróci.
Niech się pani stąd oddali,
Ja go wyprowadzę z sali
I jeszcze się nie ocuci,
Jak już znajdzie się za bramą.
Toż strach pani bezzasadny;
Nie obaczy tutaj żadnéj.
Rzec, a zrobić nie to samo.
Idź-że. Już tu nie postanie!
Wprowadź. Z trwogi ledwo dyszę.
Nie — stój! Kroki w sieni słyszę.
Ot, drugi... Na zawołanie!
Ledwo nocnych mroków mary
Rozpostarły płaszcz swój szary,
Którym nocą dla przebrania
Jasne niebo się osłania,
Gdy mię pierwsza gwiazda złota
Zeszła u twych bram. Tęsknota,
Która uprzedza minuty,
Tu mię gnała. Więc dopóty
Stałem z głową pałającą
U bram rajskiego ogrojca
Aż ujrzałem wychodzącą
W towarzystwie twego ojca
Siostrę moję; zatem śpieszę
W takiéj bezmiernéj uciesze
Z zawartéj dziś rano zgody,
Żem chciał z czasem iść w zawody,
By po dniach ciągłego znoju
Zakosztować łask pokoju.
Cóż z tego, gdy równocześnie
Sądząc, że mi radość sprawiasz,
Nowéj troski mię nabawiasz.
Sądziłeś, że nie dość wcześnie