Człeku kłopotów łaskawca,
Co go wydziera z rąk krawca:
„Panie majstrze, ile łokci
Potrzeba mi na ubranie?“
„Siedm i trzy ćwierci stanie“.
„Sześć i pół — myślę — aż nadto“.
„Chyba z bożego dopustu,
Jeśli chcesz pan według gustu.
Trzeba-by pozbyć paznokci
I zębów, żeby wyciągnąć“.
„Podszewki? — „Ośm“. — „Siedm dosyć“.
„Siedm i pół. Nie dam się prosić“.
„Aksamitu?“ — „Cztery“ — „Ależ“.
„Jeśli zyskam jeden halerz,
Niech trupem padnę“. — „Jedwabiu?“
„Dwanaście uncyj, a wełny
Trzydzieści“. — „Do potrzeb waty?“
„Pół łokcia“. — „Co?“ — „Mniéj bez straty
Nie mogę“. — „Zgrzebnego płótna?“
„Tyleż“. — Guzików?“ — „Trzydzieści
Tuzinów“. — „Bajka wierutna.
Mówisz trzydzieści jak z książki“.
„Lamówka — hafty i wstążki,
Tak. Teraz idźmy wziąć miarę.
Nogi razem; głowa prosto,
Spokojnie; ramiona w górę“.
„Cóż to? Do tańca figurę
Ustawiasz ze mnie, mój majstrze?“
„A, a, jakie będą spodnie!“
„Kaftan ma leżeć swobodnie
W barkach; — byle nie obwisły;
W łokciach i w stanie obcisły“.
„Nie kupiliśmy tasiemki“.
„Kup sam“. — „Zapomniałem panu
Powiedzieć, że brak barchanu
Pod rękawy“. — „Mam płaszcz stary,
Wytniesz sobie zeń do miary.
Na kiedyż będzie?“ — „Pojutrze
O dziewiątej“. — „Już dwunasta
I nie ma. Dam ja ci kutrze!“
„Panie majster, z jego winy
Nie wyszedłem dziś do miasta“.