Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/181

Ta strona została przepisana.

Wszedłem widzieć się z mą miłą
Laurą i tam — mrze mi dusza —
Ujrzałem...

Marcela.

— Cóż? Cóż tam było?

Feliks.

Mężczyzna.

Marcela.

— Ach!

Feliks.

— Nie inaczéj.
Laura dziś mi się tłomaczy,
Wtém jakaś — zważ kłopot nowy —
Dama wychodzi z alkowy.

Marcela.

A! słuszny powód rozpaczy.

Feliks.

Lisardo coś wie, lecz czuje,
Że nadużył zaufania
I domowi czci ujmuje,
Więc rzec cośkolwiek się wzbrania.
Tłomacząc, że nie pojmuje,
Skąd weszła. Niech co chce będzie,
Gdy się każdy wyznać wzdraga,
Laura w zazdrosnym zapędzie
Teraz mię szyderstwem smaga,
W rozpustników stawia rzędzie.
Ja, by z gniewu jéj zaszydzić,
Niby nie dbam o te sprawy.
Nie chcę słyszeć, nie chcę widziéć;
Ale — tu się muszę wstydzić —
Jestem przecież tak ciekawy,
Co robi o każdéj porze,
Że tu plan ci mój wyłożę.

Marcela.

Mogęż twoją być wspólniczką?

Feliks.

Udać ci trzeba, siostrzyczko,
Że po pewnym ze mną sporze
Tak ci pobyt ta dolega,
Że dla gniewu i dla sromu
Mieszkać chciałabyś w jéj domu,
Tak będę miał u niéj szpiega,