Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/183

Ta strona została przepisana.
Marcela.

Nie przeczę, bo się nie godzi.

Laura.

Tak jak ty — najmilsza — wczora
Wyzyskałaś me poddanie,
Dzisiaj twe wyzyskać pora.

Celia.

Stąd się uczcie, moje panie:
Za jedne łaskę — półtora.

Laura.

Człowieka, co mi tak wielką
Sprowadził w dom wczoraj burzę,
Don Feliks widział, Marcelko.

Marcela.

Jezu mój!

Laura.

— Już nie powtórzę,
Jak się to wszystko zebrało,
Bo nieszczęściu wystarczało,
By niem było, aby zaraz
Przywiodło na mnie ambaras.
Przyszłam w chęci wyrównania
Sporu do jego mieszkania,
Nie zważając — ja dziecinna —
Na szacunek, jakim winna
Swéj godności; gdym tam weszła,
Rozpoczęłam od wymówek,
Tak jednak, by w téj potrzebie
Nie narazić mnie ni ciebie.
Wtem śród wzajemnych przemówek
Jakaś kobieta z alkowy
Wybiegła: Niza z pewnością.

Marcela.

Tak, tak, Niza niezawodnie.

Laura.

Płacę więc zazdrość zazdrością.

Marcela.

Ha, patrzcież — i takie zbrodnie
Uchodzą! — Cóż Feliks na to?

Laura.

Rzucił się, chciał ją dogonić;
Nie dałam; — zaczął się bronić,
Aż w końcu wynikło z tego,