Nie przeczę, bo się nie godzi.
Tak jak ty — najmilsza — wczora
Wyzyskałaś me poddanie,
Dzisiaj twe wyzyskać pora.
Stąd się uczcie, moje panie:
Za jedne łaskę — półtora.
Człowieka, co mi tak wielką
Sprowadził w dom wczoraj burzę,
Don Feliks widział, Marcelko.
Jezu mój!
— Już nie powtórzę,
Jak się to wszystko zebrało,
Bo nieszczęściu wystarczało,
By niem było, aby zaraz
Przywiodło na mnie ambaras.
Przyszłam w chęci wyrównania
Sporu do jego mieszkania,
Nie zważając — ja dziecinna —
Na szacunek, jakim winna
Swéj godności; gdym tam weszła,
Rozpoczęłam od wymówek,
Tak jednak, by w téj potrzebie
Nie narazić mnie ni ciebie.
Wtem śród wzajemnych przemówek
Jakaś kobieta z alkowy
Wybiegła: Niza z pewnością.
Tak, tak, Niza niezawodnie.
Płacę więc zazdrość zazdrością.
Ha, patrzcież — i takie zbrodnie
Uchodzą! — Cóż Feliks na to?
Rzucił się, chciał ją dogonić;
Nie dałam; — zaczął się bronić,
Aż w końcu wynikło z tego,