Niech się pan pokrzepi chwilę,
Będziem wnet w Ocańa przecie.
Co za ból! Nigdy tak w świecie
Nie cierpiałem. Choć się silę,
Nie wytrzymam; z konia oto
Zsiadłem, może ból rozchodzę
I ulżę zwichniętéj nodze,
Idąc ten kawał piechotą.
To szczęsne zrządzenie boże,
Że nam klacz tu niedaleko
Padła; tak pan pod opieką
Moją dojść do domu może,
Gdzie się pan już wy wczasuje,
Poturbowany tak srodze
Upadkiem.
Tu w prawéj nodze
Ból nie do zniesienia czuję.
Przytłoczył ją, kiedym padał,
Koń swym ciężarem widocznie.
Niech pan siądzie i odpocznie.
Nie, lepiej, abym nie siadał,
Bo tak noga nie zachłodnie.
Tak jest, dobrze pan powiada,
Lecz zważ pan, że noc zapada,
A my się snujemy żmudnie,
Podczas, gdy ciemności rosną,
Więc choć iść piechotą lepiej,
Bo się pan wzmocni i skrzepi;
Wróciwszy, gdy wszyscy posną,
Trudno będzie porą nocną
Chorą nogę poratować.