Co osłoniło w téj chwili
Żałobą ziemię Kastylji,
A wesoła z ocalenia
I z tego że się nie zmienia
Jasność, coć siada nad czołem.
Patrz, jaki we mnie te społem
Uczucia wywarły skutek:
Kto widział w radości smutek,
Kto widział smutek wesołym,
Niechaj na próg mój poziomy
Dostojności twéj powaga
Wstąpić, panie, się nie wzdraga.
Tak słońce oświeca domy
Złote i topazy słomy
Na strzesze chaty wieśniaczej.
Niech twe słońce zatem raczy
Tu odpocząć; wszak z własności
Praw tam pałac, gdzie król gości,
Sfera słońc, gdzie ją słońce znaczy.
Mile w waszym cnym umyśle
Widzę takie chęci szczere,
Wierzę téż w nie, don Gutierre,
I tak je w pamięci kreślę,
Jak o ich prawości myślę.
Z łaskawości jesteś słynny.
Więc chociaż ten dom gościnny
Stał się — powiadam niekłamnie —
Sferą przedostojną dla mnie,
Jak nią jest dla gwiazdy innej,
Rzucić go jestem skazany;
Upadek mój, jak się trwożę,
Życie mię kosztować może
Nie tylko z powodu rany,
Ale z téj zahamowanéj
Chęci, co duszę zbezsila,
Każąc łask się wyrzec tyla.
Póki pewnego zwątpienia
Nie zbędę, w wiek mi się zmienia
Każda tu przebyta chwila.