Dobrześ się spisała, Mengo!
Skądże ja? To twoja wina.
Umyślnieś na grzbiet mu siadła,
A potem w uszy nakładła,
Żeby mię zwabił oślina
Do błota — ot, by rozjuszyć.
To tyś chciał, żeby mię zmoczył,
Tyś w dół naumyślnie zboczył.
Jakże go teraz wyruszyć?
Toć nie dasz, by go ropuchy
Zżarły?...
— Cóż, sam nie poradzę.
Ja się do zadu przysądzę,
A ty pociągnij za słuchy.
Byłoby może najsprawniéj
Uczynić, co z ową bryczką,
Co to wjechawszy uliczką
Ugrzęzła w niéj ot, niedawniéj
Jak wczora. Owa w ohydną
Parę kobył — odpuść Boże! —
Bryka w swéj podartéj korze
Miała minę bardzo wstydną.
A z przekleństwa chyba saméj
Prababki (nieszczęsna bryka)
Zataczała się z chodnika
Na chodnik, z bramy do bramy
Przyparta kołem w rynsztoku.
Szlachciura prośbami zatem
I grzecznie, woźnica batem,
Zwolna, znagła, z tyłu, z boku,
Już pochlebstwem, groźbą już
Starali ją wydostać:
Łatwo było szkapy chłostać,
Moja bryka ani rusz.
Widząc, że niezawahana
Żadną klątwą ni przezwiskiem,