Draźnić Was, świadczę się Bogiem!
W Waszem przymierzu tak drogiem
Naprzeciw mieczów i grotów
Downeść zawsze jestém gotów,
Na co się przyjaźń ośmiela.
Lecz mieć w Was nieprzyjaciela!...
Ha! Duch mój z samych zawrotów
Myśli blednie. To widziadło
Taką we mnie budzi trwogę,
Że — ot — i teraz nie mogę
Patrzeć, by lice nie zbladło.
A gdyby jeszcze wypadło,
Iżbym za nieznaną zdradę
Bezwiednie miał zetrzeć szpadę,
Wolałbym, by zgasło słońce,
Niż w te oczy pałające
Patrząc, widziéć swą zagładę.
Taki wybuch namiętności
Nie wróży mi nic dobrego.
Don Ariasie, coś pilnego
Miałbym Wam na osobności
Powierzyć.
Służę Wam, Mości
Książę.
Zamilkł. Już się boję,
Że pojął aluzye moje,
A ja na nieznaną zbrodnię
Skarżyć się mogę swobodnie,
Skarżyć!... Czyż się uspokoję?
Sam jestém, język mój wolny.
O Boże, któż będzie zdolny
W jednym wyrazie pomieścić,
W jedném małém zdaniu streścić
Takie krzywd i cierpień roty
I takie armie sromoty,
Co jak węże do ócz skaczą,
Jak kruki nad głową kraczą.
Ha, teraz, teraz, honorze,
Niechaj się w jękach wybroczy