Chcę ją nieuprzedzoną
Zejść — o domysłach, co mi trują łono.
Gdy się lekarzem zowę
Swego honoru, niechże mu surowe
Lekarstwo przyłagodzę.
Pacyenta mego odwiedzić przychodzę
W ten sam czas, co i wczora,
Czy téż powtórzy mi cześć moja chora
Ów paroksyzm zazdrości?...
Boleść mi drogę ku prawdzie umości:
Przez ten mur ogrodowy
Przeszedłem, nie chcąc do bramy wchodowéj
Pukać. Mój Boże, co za świat plugawy,
Aby w nim nie śmiał swéj obelgi krwawéj
I krzywdy szukać człowiek,
By mu strach wstydu nie zamrużył powiek.
Kto wstydem zwał to, — skłamał,
Bo niepodobna, by się nie wyłamał
We łzach ten ból mozolny.
Kto mówi, że czul zazdrość i był zdolny
Zamilczeć, kłamie, lub jéj nie czuł szczerze.
Czuć zazdrość w łonie i milczeć?... nie wierzę.
W owéj oto altanie
Zwykle wieczorem siada na dumanie.
Więc zlekka, moja cześci,
Od echa kroków niech liść nie szeleści;
Choć wściekłość ją popycha,
Zazdrość się skrada niby złodziéj cicha.
Piękna jak senne mary.
O Mencio, tak mi dochowujesz wiary?
Nie, nie mogę; — powrócę;
Wszakże mój honor cały; po co kłócę
Spokój tą podłą wojną?
Wszak ją oglądam samą i spokojną.
Lecz dlaczego przy śpiącej
Gdy jest z nią zawsze, — nie widzę służącéj?
Szpieguje!... Myśli podła,
Już się buntujesz, jużeś mię powiodła
Na nowe podejrzenia!
Stało się; nie chcę ich mieć ani cienia.
Do reszty z nich oczyszczę