Mężu mój, szydzisz ze mnie.
Chcę cię zrozumieć, — silę się daremnie.
Czy nie widziałaś ty nigdy płomienia
Jak gaśnie nagle, gdy wiatr go rozkraje?
A płomień jeno siedlisko odmienia,
Na drugiéj świecy niepłonącéj wstaje,
Stąd biorąc życie, czem owy umiera.
Patrz, tu podobnie ta wietrzna chimera
Śmierć mogła zadać tobie
A mnie rozjaśnić.
W tym samym sposobie
Mówisz; jesteś nieznośny...
Rzekłabym — że zazdrośny.
Dość téj męki okropnéj;
Zduszę; — w zazdrości nikt nie był roztropny,
(gł.) Zazdrośny? Wiesz ty, co to zazdrość? wiesz ty?
Boja — ja nie wiem. — Zwaryuję do reszty.
Bo gdybym się dowiedział,
Gdybym..
Ach!
Spytał siebie i powiedział:
Czuję zazdrość... co zazdrość!
Gdyby zazdrości był atom, cień, mara,
Ot, tyle, ile wydała ust para
Mojego niewolnika: —
To porwałbym nędznika,
Témi rękoma ducha-bym mu zdławił
I serce mu wykrwawił
I ogniem i krwią żądzę mą zabawił,
Podłe ciało rozdeptał,
Serce zębami darł i krew mu chłeptał
I wyrwałbym mu duszę
I — na Bóg żywy — oddał na katusze,
Gdyby czuć mogła dusza, tak jak ciało!...
— Jak dziwnie mówię.. Ha! Co mi się stało?....
Jak straszny jesteś, mężu! Ja się boję.